Trzy tygodnie września tego roku (tak, wiem, wcześnie to publikuję!) spędziłam na praktykach w kl. 1–3 w szkole podstawowej. Bardzo dobrze ten miesiąc wspominam – jako czas miłych chwil, nauki, ale i weryfikacji tego, czego nauczyłam się na studiach i wyciągania wniosków. A że było tych rzeczy całkiem sporo, to postanowiłam się kilkoma podzielić. Kto wie, może w sierpniu następnego roku trafi na niego ktoś taki jak ja – maksymalnie spanikowany tym, że sobie nie poradzi.
CZEGO SIĘ NAUCZYŁAM NA PRAKTYKACH W KL. 1–3?
1. ZNAJOMOŚĆ IMION TO PODSTAWA
U mnie wyglądało to tak, że w każdej kl. 1–3 spędzałam tydzień – dwa dni obserwowałam, a potem kolejne trzy prowadziłam zajęcia. W każdej klasie prosiłam o karteczki z imionami. I o ile sprawdzało się to, gdy dzieci siedziały w ławkach, to gdy siadaliśmy już w kole, czy ćwiczyliśmy na w-f – już nie. Wówczas pamiętałam głównie imiona dzieci, które się wyróżniały, czy to oryginalnym imieniem, ubiorem, czy też zachowaniem. Wnioski z tej sytuacji mam dwa. Po pierwsze na następny raz koniecznie wyposażyć się w samoprzylepne karteczki i po drugie – nie dawać w przyszłości mojemu dziecku najbardziej popularnego imienia w jego roczniku.
2. ZA DUŻO SIEDZENIA, ZA MAŁO RUCHU
Gdy organizowałam jakąś zabawę ruchową w trakcie zajęć w kl. 1–3, to widziałam, że dzieci podchodzą do tego z wielkim entuzjazmem. Cieszyły się, że mogą się trochę poruszać i odejść na chwilę od stolików. Dodatkowo, gdy jakaś zabawa się spodobała, to potem dopytywały, czy zagramy w to jeszcze na końcu lekcji. Poza tym uwielbiały też w-f. Widać było, że na lekcjach brakuje im właśnie tej większej dawki ruchu, a jednocześnie – nie było na to miejsca, bo nawet korytarze były dość wąskie. I tak sobie myślę – jak mamy zachęcać młodzież do aktywności fizycznej, jak w szkole przewidziano na nią tak mało czasu i miejsca?
3. BEZ CIEPŁEGO NAPOJU ANI RUSZ
Ten punkt jest stricte „nauczycielski”, bo domyślam się, że moje gardło po 5h ciągłego, głośnego mówienia w kl. 1–3 bez nawodnienia byłoby w opłakanym stanie. Dlatego też codziennie pakowałam do torebki dwa 0,5 litrowe termosy z melisą, które troszczyły się o moje gardło na przerwach. Obstawiam, że to właśnie dzięki nim przetrwałam ten okres bez chorowania, bo wcześniej zawsze mnie coś łapało po tak intensywnym użytkowaniu gardła.
4. ZAWSZE MOŻE SIĘ COŚ ZMIENIĆ
Wiadomo – ja sobie piszę scenariusz „na sucho” w domu, więc nie mogę do końca przewidzieć, ile czasu coś zajmie lub czy ćwiczenie się spodoba. Tutaj trzeba być elastycznym i zawsze mieć coś więcej w zapasie w razie gdyby dzieci uwinęły się z tym szybciej lub wręcz przeciwnie – umieć wybrać to, co najważniejsze, w przypadku, gdy pracują wolniej, niż zakładałam. Dlatego właśnie praktyki w kl. 1–3 były dla mnie porządną nauką elastyczności i dopasowywania się do zmian na ostatni moment.
5. STUDIA VS. RZECZYWISTOŚĆ
To niestety bardzo smutny punkt, bo praktyki w kl. 1–3 uświadomiły mi, że… studia raczej nie przygotowały mnie do roli nauczyciela. Oczywiście poszerzyłam na nich horyzonty i dowiedziałam się wielu nowych rzeczy. Jednakże, gdy tak sobie usiadłam już po praktykach i pomyślałam, ile z nich wykorzystałam, to w głowie pojawiło mi się jedno, wielkie zero. Wszelkie zabawy, pomysły na ćwiczenia (te poza podręcznikiem), prace plastyczne itd. czerpałam z zajęć obserwowanych w ramach śródrocznych praktyk z oligofrenopedagogiki, wolontariatu w przedszkolu, internetu, mojej głowy, a także… własnych doświadczeń szkolnych. Trochę smutne, prawda? Zwłaszcza, że gdyby na studiach pedagogicznych poświęcono 2/3 dni na wykłady, a potem kolejne 2 na praktykę w wybranej placówce w każdym tygodniu, to po 3 latach takich praktyk miałabym już niezły warsztat. Tak więc praca jako nauczyciel na pełen etat nie byłaby już takim skokiem na głęboką wodę.
6. SYSTEM ZMIANOWY – JESTEM NA NIE
W mojej szkole dzieci uczyły się w systemie zmianowym. Wynikało to z faktu, że szkoła mała, a dzieci dużo. Tak więc gdyby wszyscy zaczynali rano, to zabrakłoby sal do nauki. Dlatego też 2/3 dni w tygodniu uczniowie zaczynali się uczyć o 8, a w kolejne 2 lub 3 dni – o 11:40. I w przypadku drugiej zmiany kończyli np. o 16:30, co mnie mocno zadziwiało. Dlatego też choć szkoła fajna, to jednak nie zapisałabym tam mojego dziecka – ale o tym będzie więcej już w najbliższych dniach.
CZEGO NAUCZYŁAM SIĘ NA PRAKTYKACH W KL. 1-3? – PODSUMOWANIE
Jak widać – trochę się tych rzeczy nazbierało. Jedne są pozytywne bardziej, inne mniej, jednymi mogę się podzielić, innymi nie, ale zdecydowanie nie mogę zaprzeczyć, że wiele się tam nauczyłam. I mam nadzieję, że w tym roku na studiach pojawi się więcej praktycznych treści, by z powyższego zera zrobiły się większe wartości.
A co dokładnie studiujesz? Nauczanie wczesnoszkolne?
Piłaś melisę?! 😮 I nie zasnęłaś?? Wow! Ja to hektolitry kawy, żeby mieć powera i chęć do pracy! :d Mimo, że uczyć bardzo lubię.
Tak – zintegrowaną edukację wczesnoszkolną i wychowanie przedszkolne oraz oligo do tego 🙂
Haha, to na mnie melisa chyba aż tak nie działa – rano przed wyjściem piłam jej sporo, a potem jeszcze litr w szkole na gardło i w ogóle nie czułam się senna. Do tego kawę piłam chyba tylko ewentualnie w weekendy, ale to już bardziej dla przyjemności 🙂
O jaaa 😮 Ale to może dlatego, że nie pijesz nałogowo kawy :d Ja bez niej niestety umieram i usycham z tęsknoty ;D
Pewnie tak! Zresztą sama pamiętam jak rok temu umierałam, bo na praktykach w przedszkolu panie miały ekspres do kawy i zawsze mnie częstowały, przez co przyzwyczaiłam się do „porannej kawy” koło 10/11 i potem, gdy już wróciłam na uczelnię, to o tej godzinie byłam bez niej strasznie senna. Domyślam się, że po piciu jej codziennie dłużej niż miesiąc byłoby jeszcze trudniej odstawić 😀